20120130

Coraz bezgorzej. 
Ruszać się może nie. 
Może honor, ale raczej ulica. 
Na ulicy pies.
kręgosłup formie złamany, przysięgi i wstęgi też
niech wyjdzie tłum roześmiany i rzuca się
jak chcesz.



W sumie to tępe to epitafium, co to je chciałem sobie napisać, 

ale długopis wymsknął mi się w pokrzywy, 
więc dłoni tam nie wkładając, 
ratowałem się tylko przed unieruchomieniem zdrowotnym, 
rodem z drewnianej chatki babci Jadwigi. 
Na poczcie niczego nie udało mi się ustalić - 
i jedynym, co udało mi się załatwić 
poza rachunkiem za prąd), 
był nieżyt nosa 
pastwiący się od rana na obydwoma dziurkami, kanalikami i jedną, b.d. winną przegrodą. 
Zapłaciłem mandat, 
który dzień wcześniej, 
w nieludzkiej siódmej godzinie poranka, wystawił mi dobroduszny kwestor na rzecz sprawiedliwości komunikacyjnej państwa PL.

Rano, jeszcze w pokoju, darłem gazety z wściekłości i sypałem strzępami z okna cały wkurwiony i popruty mentalnie, 

o Dario.

Rozebrałaś się, więc ja też. 

Tyle, że skręciłaś w Głowackiego 

a ja w Kopernickiej - i to właśnie sprawiło, ze nigdy już nie udało nam się zetknąć - i dopełnić obowiązków.


Miął mi się tego dnia kołnierzyk trzy razy bardziej - 
i o wiele mniej wiadomości 
i powiadomień dostawałem na fejsbuku, 
choć korespondencja stanowiła przecież jeden z najgorszych moich nałogów, 
poza oczywiście, 
miłością do ciebie, 
ciemna Ty.

Dachowałem tamtego dnia raz za razem, 

z Twoim obrazem przed zmęczonymi poceniem się czoła oczami. 
Gięłaś się i dęłaś, 
cała w bieli - a ja rozpakowywałem pliki illustratora piątki 
i swędziało mnie wszystko do przesady - 
tak było mi źle z tą zblokowaną 
za oknem wiosną panienką niczyją i jej klawo rozwianymi sukienkami 
w piwonie. 


Kierownica kręciła się tylko w  
jednym kierunku, kierując się tam, 
gdzie wszystkie moje zabiedzone od monotematycznego zawodzenia myśli. 
Chciałem z tym skończyć. 
Spacerując po mieście 
wpadałem pod samochody 
i traciłem ręce w deszczu spadającej blachy. 

Krępujące spojrzenia 
z drugiej strony ulicy wybijały mi oczy 
i nadgarstki, 
tak mocno, 
że krzywiłem się idąc. 

Choć nikt nie widział jak cierpię, 
bo ja cierpieć potrafię z oczyma na kłódkę zamkniętymi. 
Tak. 
A przynajmniej kiedyś, 
w latach młodości, 
moc taką posiadałem. 
Dzisiaj, 
to już niczego nie wiadomo, 
bo informacje zagłuszają szum i chichot.

Pamiętasz, La Garçonne, 
jak pojechaliśmy do Paryża 
i robiliśmy sobie zdjęcia z kwiatami zła, 
zanim ta stara fińska siksa 
zgarnęła na szuflę wszystkie co do jednego. 
Rozpraszała mnie szuraniem tym całym swoim, fartuchami i kieszeniami pełnymi 
biletów do cyrku. 
Przecież śnić tam pojechaliśmy, 
La Garçonne - a nie słuchać łopaty. 
A ona toczyła się dokoła nas, 
berta gruba na pokuszenie - 
i sypała prochem, 
tym strzelniczym, 
co został im jeszcze wojny, z zagranicy zwożony całymi beczkami - 
podobno na żarcie dla bezdomnych psów - ale tego już dzisiaj w sumie nie wiadomo.

Ale nie... 

nie na długo udało mi się wyjść z internetu. 
Wiadomości trzepały jak zwichnięte umysłowo a skrzynka kłapała tylko na megabajty 
i sraczkę imperium.
Zaczęło się znikanie systemu.
Newsletter.
Noletter.
Padnij, powstań. 

Nie wiedz.
Leciało się w dół na tym wodnym łóżku, 

 niby w chmurze myśli, 
ale nago na kolanach 
i tylko resztki przytomności kazały łapać się ścian i drapać lawę. 
Klawo. 
Czy jeszcze jesteśmy pijani, czy już martwi. 
Takie proste pytania nasuwały się.
____________________________________________________

A białe wstążeczki w moczu - 
to białko. 
Tak mówi pani doktor wpatrzona w plastikowy kubek. Najbardziej lubisz rzeczy te, 
które nie miały miejsca, prawda? 
Muszę cię zmartwić, 
gdyż to zjawisko a nie żart.
Więc wychodzę w śnieg wiosenny nie pozwalając sobie na przystanki w przechadzce 
i kwiaty spadają z drzew. 
Idę tak długo aż wreszcie ją zobaczę. 
There`s one answer. 
At the back. 
(Don`t look, don`t copy - that`s cheating). Collaboration is the stuff of growth.
__________________
Śnieg ze łzami pomieszany. 
Znowu udało mi się zacząć, 
jak zwykle pod presją nadciśnienia nerek. 
Te wstążeczki to białko, mówi pani doktor 
i patrzy z troską w plastikowy kubek. 
Jeżeli nie zaczniesz się tym zajmować na poważnie, to może być krucho. 
Te białka! 
Nie mogę zaczynać w takim ciśnieniu... 
każdy już wygrał swój konkurs, 
nikt nic nie wie. 
Teraz, blisko zakończenia, 
ukoronowania właściwie, 
zaczynam mieć coraz więcej pomysłów. 
 
___________________
O szóstej rano tak dobrze wychodzić 
z domu i na zdjęciach. 
Gubić. 
Uciekać. 

Czasu jest zawsze na tyle, 
żeby smażyć makaroniarskie historie 
na podołkach sierot. 
Daj kawy. 
Aldona, już wiem, że mam imię - 
potem znajdzie się cała reszta. 
Najpierw sprawdzić - potem nazwać.

************




Jak to jest, zgubić dowód osobisty na pograniczu maja i czerwca? 




                                    
No, krwawo jest, proszę księdza, 
nie można, 
jak dotychczas, uczestniczyć i pośredniczyć. 
Co więcej. 
Niemożliwym jest cokolwiek swoją obecnością zaświadczyć - chyba, 
że się skądś tam, zagraniczny wyjmie paszport. 
Na nic, karta NFZ, 
dwie legitymacje studenckie, EKUZ, EURO26 
i licencja na zabijanie. 
Tak się czuje, jakby coś wmiotło twarzyczkę pod dywan. 

Nie pociesza nawet osiem legitymacyjnych u fotografa, który wbrew naturze, 
dorysowuje w oku dyskretną, drugą źrenicę. 
Ledwo co się człowiek uśmiecha, 
kiedy ma za sobą wejście po marmurowych schodach na pierwsze piętro, 
gdzie w pokoju 23 śliczna Pani uśmiecha się niepokojąco czarująco i prosi o dokumenty.
Nie mam dokumentów, jestem zbiegiem, 


Piękna Pani, może kopię przyjmie?
Nie przyjmie, 

na falsyfikacje nie ma u nas miejsca.
////////////////////////////////////////////

WYCHODZĘ
/////////////////////////////////
Wlokąc się słoneczną, słodką ulicą, 

trzepiąc się aż z zagubienia tego całego, odpychając chęć wsunięcia się pomiędzy tamten, rozgrzany od słońca asfalto reale - 
a opony tego, owego autobusu. 
O matko. 
A na przystanku miłostka z czasów, 
kiedy jeszcze obowiązywały jakiekolwiek definicje, 
z czasów przed dekonstrukcją. 
Bródkę ma i jakieś boki takie, brązowe, 
nietypowe, wcale już nie chłopak z piernika, 
taki jak wtedy, 
kiedy do świata był ograniczony dostęp. 
Siada, zajmując miejsce pomiędzy pozycją na temat kanibali - a filmu o narkomanach. 
Ja obrażam mailowo przewoźnika i jest gites.

I tak płynie sobie, wisła biała po polskiej dzięcielinie. I pała. 

Jest dopiero 15, 
a ja już funkcjonuję 10 godzin, mając niezłe perspektywy na kolejne tyle samo.


__________________________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz