20120130

A TY

Kiedy uświadomiłem sobie, że to, co doskwiera mi tak mocno od wielu dni, jest zwykłą samotnością, poczułem strach.
Szedłem, po raz kolejny, zieloną dolinką swojej jaźni, wprost do łaźni doktora C.


Powiedział, żeby usiąść i to z siebie wyrzucić. Siadam więc.

Nic jednak ze mnie nie wylatuje.
Nawet tagi nie zmieniają się,
ani horyzont nie blednie.
Tylko drzewa szumią, choć nie płyną.
W środę odezwie się pośrednik i przypomni, o czym zapomnieliśmy.
Ale teraz już siadam - cisza wokół jest pergaminowa i oparcie uwiera w plecy.
Sceneria jest taka, że mamy dworzec,
duży,
ale niezbyt czysty, taki na pograniczu Warszawy
i Katowic, dwóch polskich miast.
Przede mną jest stolik przykryty białym obrusikiem,
okraszony dzbaneczkiem z kwiateczkiem
i filiżanką w niedbałe esyfloresy.

W kawie pływają białe nerwowe strzępki mlecznej masy i wiem, że niczego z nich nie wywróżę.


Wypiję tylko, bo kosztowały 6 złotych i szkoda by tak było je zmarnować.
Matko bolesna.
Może i bym wstała, ale nie mam wizji.
Nie sposób wejść w przyszłość, której nie da się sobie wyobrazić - o ile nie zostanie się w nią siłą wciągniętym.

Ale gdzie się podziała ta siła, która ciągnęła.
Gdzie się podział kamień, który gniótł.
Amen. Gdzie.

Lampa chwieje się mocno, ziemia drży od przejeżdżających pociągów, powiewa od tunelu.

A ja chyba oszalałem od zapachów.
Mówię do przeciwległego kąta,
że śniło mi się dzisiaj silnie,
potliwie i twardo.
Aż nadleciały masy i spadły w usta.
Niepokojące chybotliwe

fantazje przeszedłszy w real, jęły dławić.
v
a misty biedy twa narodziewiska

w swej igrałacz pierzałunkiełzać wszyca,
już dla oddaleki kwiat nieje,
co cia cie ciecie jednodnianiewnieciąga
czarna

Już nie siedzę.
Leżę przecież.
Tutaj mam urodzić, nie ma wyjścia ewakuacyjnego,
emigracja lekarzy wyleciała kluczem na południe
i już tylko biedny został weterynarz.
Chcę umrzeć, tak,
takie mam życzenie.
Dziękuję za kawę, rachunek spłacony.
Teraz tutaj będę leżeć -
a to, co wypadnie ze środka, wytoczy się i zdrapie szczęśliwie złotą powłokę ze szczęśliwego numerka.
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||








Od braku pola jestem chory.

Okna lecą mi ciągle kątem ucha i widzę,
jak mijają za nimi pocztówki, gdzieś z Polski.

http://snimisie-snimisie.blogspot.com/2012/01/no.html ????????????????????


Ale już przecież wylądowałem,
już stacjonarnie się mizdrzę do odbiornika.
A odbiornik niczego ważnego nie odbiera, tylko resztki sił moich egzystencjalnych,
tak, że w środku to właściwie już tylko deszcz pada i wypełnia narządy.

Spierdolona materia zdania i kabel od reflektora.
Tyle znajduję wzrokiem,
leżąc z twarzą bardzo blisko brudnej ziemi.
Stulem do kafelek.

Nie, ja już chyba jednak nie przyjdę.

W myślach oddzwaniam na telefony i odpowiadam na pytania.
Więc już nie nacisnę zielonej słuchawki.
Zaczyna się wielkie wzdęcie, owocowanie będzie wybuchem będzie, nieszczęśliwy będę, o ziemio.
Zatkanym będę, o zimno.
Treska osunie się na ciemię i rzęsa odlepi od gałki, jak siatkówka.
Podrapię się i pod paznokciami znajdę krew. Nie wstanę.

Kiedy już wyrzucę z siebie śmieci, ciężar spadnie do zera i nic nie zostanie po mnie.
Bo to, co ciąży, cieszy.
A reszty po prostu nie ma.

Bezwiednie surfuję po internecie i znajduję kolejne ślady. Pochylam głowę i wypijam kolejne kałuże. A kiedy świat staje w gardle i śni się ciężko.

Mam okres.
Płaczę.

Nie mam.
Płaczę.
___________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz